joana pisze:Matematyka jest może królową nauk, ale życie daje często prostsze rozwiązania.

W sumie to nie bardzo rozumiem, o co w powyższej matematyce chodzi

widocznie to jakaś matematyka wyższa
Chcę tylko dodać, że naturalne jest konstytuowanie swojego "Ja" poprzez opozycję do "Inny", przy czym "Inny"to nie tylko kolor skóry, religia czy orientacja seksualna. "Inny" to kibic Wisły Kraków względem Cracovii albo chłopak z klasy A względem klasy B. Dla nas Inny to przede wszystkim Azjata albo właśnie Afrykańczyk. Ale kiedy znajdziemy się gdzieś w centrum Chin, na zupełnym wygwizdowie, to właśnie my będziemy Inni. My jesteśmy tak bardzo europocentryczni, że reszta świata to "Inny", bowiem zderzenie się kultur, które nie miały ze sobą styczności, wyzwala w nas relatywizm teoriopoznawczy. Genialnie o tym pisze Kapuściński.
Najwięcej muzułmanów jest we Francji i w Niemczech, takie mam wrażenie, a otwarcie granic dla np. Turków podyktowane było sytuacją społeczną w Niemczech - oni się zwyczajnie zaczęli starzeć. Tak jak nasze społeczeństwo obecnie - starzeje się. Tylko że my nigdy nie otworzymy się na kulturę islamu - zbyt wielkie różnice. My damy zielone światło braciom słowianom ze Wschodu (prawdopodobnie, chyba że polityka prorodzinna u nas się zmieni).
Z mojego punktu widzenia ja znajduję się na pograniczu turysty patrzącego na świat islamu zza aparatu fotograficznego i osoby wciąganej w tę kulturę. Nie jest możliwe dla Europejki życie nawet w Maroku, chyba że w naprawdę dużym mieście, w dodatku trzeba mieć pracę. Nie dlatego, że ktoś coś na nas wymusi - to raczej my nie wytrzymamy tego ślimaczego tempa życia. Czas płynie tam inaczej. Podam przykład: w Polsce jeśli chcę gdzieś jechać autobusem, wiem, że odjeżdża o godzinie 17.00 bez względu na to, ile osób zabiera. W Maroku najpopularniejszym sposobem przemieszczania się z miasta do miasta są taksówki (mogą zabrać 6 pasażerów, dwie na przednim siedzeniu, cztery z tyłu, no i kierowca siódmy), zaś odjeżdżają wtedy, kiedy te 6 osób się zjawi, by zapłacić kierowcy za przejazd. Więc można czekać minutę, można i godzinę. Można oczywiście wykupić wszystkie 6 miejsc i jechać, kiedy się chce, tylko że to trochę kosztuje, jak się dużo podróżuje.
Jak chce się coś załatwić w urzędzie, to jak urzędniczka mówi: "proszę chwilę poczekać", to ta chwila oznacza jakieś 2-3 godziny. Jeśli mówi: proszę przyjść za dwie godziny, można spokojnie iść do domu i przyjść następnego dnia, najlepiej po obiedzie i na pewno nie w piątek, bo w piątek to biura są otwarte tylko w teorii, gdyż ok 10.00 ludzie wychodzą "na modły", a wracają hmm... czasami w ogóle nie wracają, tylko siedzą w kawiarni. I niby oficjalnie tydzień ma 5 dni roboczych... A czasami ma się szczęście i się takiego urzędnika znajdzie w kawiarni i się papierek do podpisania podetknie pod nos i sprawa załatwiona. Bo ludzie są tam bardzo otwarci i chętni do pomocy, wiecznie uśmiechnięci. Ale i agresywni, jak ktoś komuś nadepnie na odcisk, szczególnie w czasie stłuczki samochodów potrafią się nieźle poszarpać na ulicy.